Z jednej strony Molly i jej afekcja do Shelrocka jest komiczna, ale z drugiej strony strasznie się czuję jak patrzę jak ona kocha detektywa. Holmes czasami ją ośmiesza, nie odwdzięcza się za przysługi, z którymi przesadza. Można powiedzieć, że ją troszkę dręczy. A ta go kocha nadludzko i cierpliwe znosi wszystkie występki tłamsząc w sobie swoje emocje. Jak mi jej szkoda, choć to postać tylko fikcyjna. Ale ta dziwna relacja jest niezmiernie częsta także w tzw. realu. Wydaje mi się, większość z nas się kiedyś zakochała w osobie, która zdawała sobie z tego sprawę. Ale obawiała się odwzajemnić uczucie non stop udając, że nic się miłości nie dostrzega. Trochę takie sado maso (vide Sherlock): kocham kogoś i wiem, że druga osoba czuje to samo, ale z jakiś dziwnych powodów udaję, że nic się nie dzieje. Bo ja sadzę, że Sherlock w swoim omamie racjonalności nie pozwala sobie się zakochać. Nie dość, że krzywdzi siebie, ale przede wszystkim Molly, cichą, wdzięczną pomocną i desperacko pragnącą odwzajemnionej miłości. Pani Louise odgrywa rolę Molly w sposób genialny. Tak genialny, że nie mogę przestać pisać:)
:-) Fajny komentarz.
Też lubię tę postać w "Sherlocku" i podoba mi się jak twórcy poprowadzili jej wątek w serialu.
Takie niedopowiedzenie na koniec, pzostawienie coś dla wyobraźni widza.